czwartek, 24 listopada 2011

Czas przedświąteczny


       
     Blogi aż huczą od świątecznego nastroju, i aby nie zostawać w tyle,  ja także chciałabym pokazać odrobinę świątecznej magii.  Tymczasem.... trochę komercji, bo witryny  sklepowe od jakiegoś czasu już kuszą nową oferta świątecznych ozdób. I chociaż każda z nas, ma już na pewno sporą kolekcję świątecznych bombek, bałwanków i mikołai, to jednak i w tym roku planujemy  zrobić coś własnoręcznie lub dokupić maleńki drobiazg, który będzie nas cieszył.
Ja swoje drobiazgi znalazłam w cudownym sklepie Botanic /http://www.botanic.com/, w którym po prostu się zakochałam.                    Gdy zobaczyłam te maleńkie cudeńka znowu poczułam się jak mała dziewczynka w sklepie z cukierkami.... 
To zawsze kojarzy mi się z czymś dobrym: ciepłem, kolędami, dziadkiem przynoszącym zieloną choinkę w dniu wigilii, babcią, która krzątała się cały dzień przy kuchni i chociaż już ich nie ma - to ciepło i nastrój tych dni zawsze będą ze mną.






       A oto maleńka namiastka świątecznego nastoju. Niestety nie będzie tego dużo więcej, bo święta spędzimy w Polsce i już się z tego cieszę.  Niestety, w tym roku nie robię żadnych świątecznych ozdób i upominków - tych ręcznie wypracowanych, wykochanych i pięknie zapakowanych - poprawię się na Wielkanoc. 
Moje ozdoby zostały w Polsce, na pewno pokażę je już niebawem. 
Życzę wiec wszystkim, aby ich domy w te  Święta były ubrane tak, by stały się odzwierciedleniem wspomnień dobrych, ciepłych i zawsze mile odnawianych w naszym sercach i myślach.

   Zawsze chciałam podzielić się pewną osobliwością, którą widziałam parę lat temu w Kanadzie w Montrealu - otóż, działają tam dwa całoroczne sklepy z ozdobami choinkowymi. Ja byłam tam w lipcu, a ruch był w sklepie był taki,jak przed Bożym Narodzeniem, sami zobaczcie....







wtorek, 22 listopada 2011

Pożegnanie z jesienią

           Dynie były moimi pierwszymi samodzielnie kupionymi produktami we Francji. Mniejszą kupiłam na lokalnym ryneczku i więcej przy tej transakcji było usmiechów niż słów, ale i tak niosłam te 6 kg  z taką dumą do samochodu, że ho, ho...
Druga została zakupiona 2 tygodnie później na lokalnym brocantie za połowę ceny mniejszej.
 
  
Jędrek musiał ją nieśc kawałek drogi do naszego auta, a po drodze kilka osób sugerowało, że jest taka śliczna, więc na pewno plastikowa...
          Obie dojechały do domu bezpiecznie, aby rozsiąść się wygodnie na ganku. Wygrzewały się w słonku długie tygodnie....
Aż w końcu nadszedł czas, by te pomarańczowe kule zamknąć z słojach.

Przepis podała mi mama:
  • dynię obrać ze skórki, 
  • pociąć na sporą kostkę, 
  • przełożyć  do garnka i zasypać cukrem,
  • tak pozostawić na 12 godzin, w tym czasie dynia puszcza sok.
  • następnie sok zlać, dodać ocet, goździki i cukier.
Wszystko jest na smak. Nie ma proporcji - w każdym razie ma być słodko-kwaśno, ale z ostrzejszą nutą octu.
Kosteczki poukładać w słoiki i zalać gorąca zalewą. Można za pasteryzować albo docieplić słoiki.
        
A i oczywiście przechować pestki do następnego roku, bo mój ambitny plan jest taki, by w następnym roku samej wyhodować te cudowne warzywa.   

      
A to już ostatnie zdjęcie mojej ulubionej dyni w całości w towarzystwie koleżanek. Teraz została już tylko mała- prezent od Dominiki, ktorą sama wyhodowała - i ciepliwie czeka na przyrządzenie z niej zupy....

poniedziałek, 21 listopada 2011

Weekend nad morzem

     Bardzo spontaniczna decyzja o zupełnie niezaplanowanym weekendzie. Ledwie zdążyłam się spakować, a już jechaliśmy w stronę morza. Nasza znajoma posiada w Frontignan domek nad  morzem, więc możliwość spacerów i nazbierania muszli na plaży to był strzał w dziesiątkę.Mimo pochmurnej pogody jest   + 20 stopni Celsjusza, jest wietrznie i są fale...  Wyjazd króciutki, ale owocny w materiał do potencjalnych produkcji craftowych.




Przed samym wyjazdem do domu zajrzeliśmy do Sete. Miasteczko urokliwe. Palmy a między nimi już świąteczne akcenty.




czwartek, 17 listopada 2011

Jesienny spacer

Od tygodnia wieje silny mistral. Pada i pada, ale dzisiaj mimo pochmurnej pogody, ale braku deszczowych kropli postanowiłam wytoczyć sie z cieplutkich pieleszy domu i obejrzeć świat zewnętrzny, a tak oto wygląda....

na pewno poziom wody podniósł sie zdecydowanie, bo nie było wcześniej widać tej wijącej się rzeczki,
 a niebo, sami spójrzcie...
wiatr spowodował, ze drzewa straciły swoje liście...prawie wszystkie, to już ostatnie kolory tej jesieni,
a ta czerwień - zawsze zaskakują mnie kolory wydobywające sie z burej ziemi...
 A to moj piesek - Gouzik /wg francuskiej pisowni/, u nas Guzik, Guzio, Guzidło...


I to dzisiaj ostatnie z moich ulubionych, okolicznych miejsc, bo mam nadzieje pokazać je wiosną i latem. 
To mój ukochany dziki skalnik, Matka Przyroda ma profesurę z projektowania zieleni...