poniedziałek, 27 lutego 2012

Moje wianki


     Wzór muszelkowego wianka dostałam w prezencie bodajże urodzinowym od Ani.
Zawsze bardzo mi się podobał, kilkakrotnie przymierzałam się do jego zakupu, aż tu pewnego dnia przyszedł do mnie zawiązany w kokardkę. Wiem,że jest bardzo pracochłonny, a pracując wcześniej na podobnym schemacie wzoru, który pozostawia wiele do życzenia, jakoś go odkładałam i odkładałam. Nawet Maksia wyszyła go na długo przede mną. Ale i to mnie nie zmotywowało, aby go w końcu zacząć. 
     I właśnie teraz dojrzałam...
Doszłam do wniosku, że nie będę już wyszywała ozdób na Wielkanoc, no bo ile ich w końcu można mieć. Może po świętach zrobię sobie taki okres wyszywanek zaległo - świątecznych: wielkanocnych i bożonarodzeniowych. A mam w głowie sporo pomysłów, więc na pewno mi nie umkną.
Teraz na tapecie jest wieniec z muszli, kilka książek i kamizelka na drutach, ale ona to tylko wieczorami, gdy słucham filmy. Czy wy tez słuchacie filmy, a nie oglądacie, a tylko raczej zerkacie na ekran, trzymając w rękach robotki?
To pewnie jakieś uzależnienie, ze musimy mieć coś do craftowania , bo po prostu szkoda czasu.
A sam koniuszek postu pokazuję pierwszy z moich wianków, z tej samej serii co wianuszek z muszli, tyle ze już oprawiony. Wzór został zakupiony tutaj http://needleart.pl


czwartek, 23 lutego 2012

Pieczenie


         Bardzo rzadko tutaj piekę cokolwiek. Nie jestem jakąś wybitnością, jeżeli chodzi o wypieki, brakuje mi tutaj prawie wszystkiego co mam w mojej polskiej kuchni. Ostatnio jednak kupiłam  dwie silikonowe formy do muffin. I dzisiaj  mnie naszło, aby je wypróbować. Najpierw przegrzebałam strony kulinarne odnośnie ciastek, a że to próba muffinowa pierwsza w życiu, więc musiałam się natrudzić, aby znaleźć taką recepturę, która pasowałaby do moich zapasów w spiżarce. W końcu coś przypasowałam, proste, bardzo nieskomplikowane wykonanie, wręcz dziecięce. Na próbę zrobiłam połowę porcji, a nóż będą niesmakowite, wiec taka mała asekuracja.
      Muszę przyznać, że wyszperałam cudowne przepisy na blogu http://zpiekarnika.blogspot.com, tam to były przepisy na muffiny, ale niestety nie miałam wszystkich składników. Tak wiec zamieszałam ciasto z  mojego prościutkiego przepisu, a ciasteczka posypałam płatkami migdałowymi - to jedyna modyfikacja przepisu i siu do piekarnika. Tam 20 minut i wyszły takie kuleczki przybrązowione, nie za słodkie, smaczne, wiec receptura będzie kontynuowana...
      Przy okazji rozgrzania piekarnika upiekłam dwa chlebki. Na nie podaję przepis, bo jest od mojej kuzynki. A chlebek jest bardzo otrębowy, wilgotny i długo utrzymuje świeżość. 
Przepis na 2 długie keksówki:
1 kostka drożdży
1 szklanka mleka
1 kg maki pszenne
1 opakowanie otrąb pszennych
1,5 łyżki siemienia lnianego
1,5 łyżki kminki
1 łyżka soli
1 szklanka lekko podgrzanego oleju
2,5 szklanki wody
można dodać ulubione ziarna lub np. rodzynki, suszone śliwki,to co lubicie.
Wykonanie:
najpierw robimy zaczyn: 
kostkę drożdży i 1,5 łyżki cukru rozprowadzamy w letnim mleku, jeżeli dodamy za cieple mleko to zabijemy drożdże i chlebek nie urośnie niestety. Przykrywamy naczynie ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia. 
Następnie mieszamy wszystkie suche składniki w misce, dodajemy wyrośnięty zaczyn i letnią wodę, starannie mieszamy. Ciasto rozdzielamy na blaszki. Pieczemy około 1 godzinie w temperaturze 180 stopni.



wtorek, 21 lutego 2012

Podwójne bliźniaczki

     Dzisiaj chciałaby pokazać moje mini królikowe obrazki. Są naprawdę bardzo maleńkie, bo w najszerszych wymiarach to 3x4,5 cm, oprawione w dawno temu kupionych ramkach z IKEI. Mam bardzo fajne uczucie "swoistego sprzątania zaległości". Wykorzystuję rzeczy i materiały kupione dawno temu, zakopane gdzieś głęboko w przedasiach. A teraz mam czas by je odgrzebać, wydobywając je na światło dzienne. Obrazki zrobione są na skrawkach lnianych zasłonek, które dzięki praniu skróciły swą długość dość zasadniczo i należało je w końcu zdjąć z okna, i albo wyrzucić, albo wykorzystać w recyklingu craftowym. 
        A oto moje drugie bliźniaczki.
Wczoraj wieczorem mój Jędrek przywiózł mi te dwa mebelki. Gdy je tylko zobaczyłam od razu chciałam je mieć w kolorze przybrudzonej i lekko przetartej bieli, z kryształkowymi gałeczkami przy szufladkach. A na nich lampy z IKEI ze szklana podstawą i białymi abażurami. Ależ się rozmarzyłam...Zapaliłam się do tego projektu ogromnie, ale tu pojawił się pewien problem, bo ja nigdy nie remontowałam starych mebli, wiec nie mam o tym zielonego pojęcia. Mam nadzieję, że ktoś mi podpowie jak je pomalować, aby nie przebijał brązowy kolor i aby moje bliźniaczki wyglądały z należną im klasą.

sobota, 18 lutego 2012

Kokardka wyszyta, jajko oprawione

      Po raz pierwszy sama oprawiałam taki duży obraz. Takie miniaturki zdarzało mi się wcześniej oprawiać, ale taki duży to po raz pierwszy. Kokardę wyszyłam, zrobiłam płócienne passe-partout kombinując przy tym okrutnie - zupełnie bez powodu, bo wcale nie jest to jakaś skomplikowana czynność. Ramę odmalowałam bezbarwnym lakierem, bardziej aby ja zabezpieczyć, niż żeby cokolwiek w jej starości upiększać. Podobała mi się taka lekko obdrapana. Rama okazała się dębowa i twarda jak nie wiem co, bo przybicie do niej gwoździ zabezpieczających, to był nie lada wyczyn - po prostu skała i już.       
      Ale praca skończona i pora brać się za coś nowego. Tym razem będzie to wieniec z muszli... tylko ciekawe co w między czasie?




środa, 15 lutego 2012

Małe kroczki

 


        Jajo wyhaftowane - bardzo przyjemnie mi się je wyszywało. Natomiast na kokardę był zgoła inny pomysł. Chciałam je wyszyć i potem trochę urozmaicić cekinami w kolorze wstążki /może ktoś skorzysta/. Niestety, jak tylko zaczęłam dobierać kolory to okazało się, ze nie mam cekinów w tym kolorze co potrzeba. Wiec jajo ma wstążkę zielono - trawiastą i mam nadzieje ze ten kolor nie przytłumił koloru jajka. Jak tylko je oprawię - pokażę, bo ta oprawa, to moim zdaniem mój nowatorski pomysł...

         Chyba tak to z nami jest, tymi artystycznymi, niespokojnymi duszami. Czy tak jak ja, robicie kilka rzeczy na raz...trochę się powyszywa, trochę podzieje niedokończony sweterek, albo jeszcze lepiej kilka zaczętych sweterków, bo przecież trzeba od razu spróbować jak te nitki co się przed chwila kupiło będą się układały i czy ten wymyślony do tego koloru wzór będzie wyglądał efektownie, a możne nie. 
                Podziwiam więc osoby, które potrafią koncentrować się w robótkach ręcznych na jednej rzeczy. Ja nawet nie umiem czytać jednej książki , zawsze mam pozaczynanych kilka. 
      Poza tym, jestem niepoprawna zbieraczką wszelkich "najpotrzebniejszych dodatków" myślę,że pewnie jak większość z nas, czy to włóczki, której mam zapas na 1oo lat i moja przyjaciółka Maksia, mówi, ze jeżeli chcę z tym coś zrobić, to "muszę zagęszczać ruchy" - ogromnie podoba mi się to jej powiedzonko, bo moja wyobraźnia podpowiada mi mój obraz zaprzęgnięty do warsztatu tkackiego w trójzmianowości na dobę. I już przygotowałam sobie kilka prac dziewiarskich... Brakuje mi jej tutaj, bo przy takiej osobie jak Ona i jej kreatywności zawsze człowiekowi się chce chcieć.  
             Oczywiście na włóczce się nie kończy, mam w swych drogocennych zbiorach materiały, ba nawet ich skrawki z brokatem wypatrzone gdzieś na ciucholandach - niezmierzonym oceanie materiałów do przeróbki lub tworzenia rzeczy niebanalnych i zjawiskowych, nie ma u nas przecież sklepów oferujących taki wybór kolorów i wzorów i to w takich cenach., Wiec przyciągałam do domu tego cale reklamówki, prałam, prasowałam i podziwiałam jak najcenniejsze skarby. Muszę przyznać się, że nie powstydziłby się tez tego skarbu niejedna pasmanteria. 
         Chwilami  zastanawia się czy przypadkiem okres stanu wojennego, tej pospolitej i wszędobylskiej szarości nie spowodował tego pędu za kolorami, za tęczą. Pamiętam jak w 1978 roku, a byłam wtedy małą dziewczynką, mama przyniosła do domu pierwsza niemieckojęzyczną Burdę, to był najważniejszy magazyn mojego dzieciństwa, możne aż tak strasznie był nierealny, ze oglądałabym go ciągle i za każdym razem odnajdowałam w nim coś nowego... ten numer Burdy mam do dnia dzisiejszego.

niedziela, 12 lutego 2012

Niedziela

Znowu mam to silne uczucie ulotności życia. Dar jedyny w swoim rodzaju, na wagę złota, myśli, tworzenia, abstrakcyjności umysłu dar życia. Czy nie ma w nas siły, takiej prostej ludzkiej chęci dążenia do szczęścia, czy musimy stawać nad krawędzią doczesności, aby zniszczyć własne jestestwo? Ludzie, którzy przeżyli swoje życie w spokoju ducha, rozwoju własnej osobowości        -  przed nimi pochylam głowę. A jeżeli jeszcze pozostawiają ślad po sobie, to tylko brać przykład, bo życie dane jest raz, jedyny raz i każdy dzień, który przeżywamy już się nie powtórzy. Więc żyjmy tak, jakbyśmy chcieli ten dzień wspominać, wracać do niego myślami, opowiadaniem, uśmiechem. 
Nie mogę pogodzić się ze śmiercią wymuszoną, zgładzoną osobowością i jeżeli w dodatku - a mogę tylko ocenić to z pewnej odległości - dane było człowiekowi wszystko, talent na światową skale, nieprzeciętna uroda, szanse prezentacji swoich umiejętności, to taka destrukcja jest dla mnie nie do pojęcia. W uszach brzmi mi jej śpiew, widzę jej twarz .... i nie umiem zrozumieć.

Dzisiaj pojechałam na swój niedzielny spacer, aby zrobić kilka zdjęć, pochodzić, nacieszyć się zimą. Czasami nie trzeba wiele...na szczęście skończyło się dobrze.



środa, 8 lutego 2012

Lepiej późno niż poźniej


 Już jakiś czas temu zapisałam się na mój pierwszy SAL Wielkanocny. Tak się cieszyłam, ze trafiłam na taki fajny wzór i że jestem cząstką społeczności SAL-owej. I nagle okazało się, że nie umiem, nie potrafię się zmobilizować, wybrać kanwę, kolory. Oglądałam postępy prac koleżanek na blogu, podziwiałam, jak wybrały takie ładne kolory mulin, te jednokolorowe i te cieniowane, w których prace wyglądają zjawiskowo. A kanwy szare, białe, czerwone..
A ja nic - wyciągałam mój kuferek z materiałami i co raz przemierzałam i dobierałam, ale nie byłam przekonana do decyzji i tak pracę odkładałam w nieskończoność. I potem znowu zaglądałam na blog i podziwiałam, podziwiałam.
I w końcu  pomyślałam, ze chyba muszę spojrzeć na to z drugiej strony... i zaczęłam szukać ramki- mieszkanka dla wielkanocnego jajka.
Znalazłam ją w końcu na strychu - starusieńką, podniszczoną, wybrudzoną, która aż prosiła o drugie życie. Gdy ją wyszorowałam i przyniosłam do mojego "kufra ze skarbami", wszystko potoczyło się szybciutko. I kolor kanwy i kolor muliny dobrałam bez wymyślania, i chęci do wyszywania wróciły. Tak więc moja pierwsza praca z SAL nabrała tempa. Nadal podglądam i podziwiam prace nad tym samym wzorem, to naprawdę fajna i motywująca zabawa.


niedziela, 5 lutego 2012



Dostałam prezent, tym dla mnie wartościowszy, że darczyni w osobie Dominique wykonała go własnoręcznie. Jest to woreczek do przechowywania suszonych kiełbasek, regionalnego przysmaku tejże okolicy. Niestety chyba nie będę w stanie wykorzystywać go do tego celu, jest taki piękny. Jest bardzo starannie wykończony, ma w środku lnianą podszewkę, śliczną kratkę w beżowym kolorze, a haft jest wykończony ręcznie przyszytą zygzakową taśmą, sznureczek do ściągania w kolorze świnki, wszystko ładne i gustowne. I wiem, że był wykonywany z miłością, w każdym razie ja zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, a że apetyt rośnie w miarę "dostawania" możne zdarzy mi się też otrzymać woreczek do bagietek?



Powolutku zaczynam wyszywać wiosenne drobiazgi, takie mini prace w międzyczasie.
Tutaj wykorzystałam dwie od dawna zakupione ramki, które aż prosiły się, aby coś do nich zrobić i tak powstały dwa niebieskie jajka.



Niestety nie mogę powstrzymać nieodpartej chęci pokazywania zimowych zdjęć.
Poniżej kilka z dzisiejszego spaceru.
 


... nie opuszcza mnie fascynacja formami, jakie tworzy przyroda.

To wygląda jak guzikowe lekcje pływania stylem "żabka", ale na pieska....